Kilka dni temu pochowałam mojego kolegę ze szkoły średniej. Najprzystojniejszy chłopak w naszej
klasie. Sportowiec. Przez całe życie uprawiał kolarstwo, żeglarstwo, turystykę górską. Uwielbiał grać na
gitarze. Osiągnął olbrzymi sukces zawodowy, szczęśliwy ojciec i mąż. Na początku pandemii zaczęło
boleć go kolano. Myślał, że odzywa się stara kontuzja, ale badania wykazały, że to rozsiany do kości rak
prostaty. Dwa lata wcześniej wynik PSA był na górnej granicy normy. Miał go powtórzyć, ale czas tak
szybko leci, że nie zdążył. Zresztą oprócz bólu kolana nie miał żadnych innych objawów. Walczył
dzielnie dwa lata. Pomimo wdrożenia najnowocześniejszego eksperymentalnego leczenia, przegrał z
chorobą. Do końca był aktywny. Realizował marzenie zdobycia korony polskich gór. Prawie mu się
udało.
W dzisiejszych czasach 57 lat w to nie jest wiek na umieranie. Tak mi się do niedawna wydawało. Ale
rozejrzałam się wokół siebie i ze zdumieniem odkryłam, jak wiele moich znajomych, to wdowy, a ich
mężowie umarli z powodu różnych chorób właśnie pomiędzy pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem
życia. Większość z nich wyglądało rewelacyjnie: tryskający energią, szczupli i wysportowani. Niektórzy
umarli właśnie w trakcie uprawiania jakiejś aktywności fizycznej, co wzbudziło powszechne zdumienie.
A sekcja wykazywała, że młode na zewnątrz ciało skrywało wnętrze stulatka – odkrywano mocno
zaawansowaną miażdżycę, kruche naczynia, stłuszczoną wątrobę i serce jak kapeć.
Większość osób obserwujących mnie w mediach społecznościowych, to kobiety. Zastanawiam się, czy
dzieje się tak dlatego że jestem ginekologiem, czy dlatego że kobiety po prostu bardziej dbają o swoje
zdrowie.
Mężczyznom wydaje się, że są niezniszczalni i nie muszą dbać o zdrowie. Niektórzy uważają, że mogą
pójść na skróty, i wlewy witaminowe wykonywane raz na jakiś czas załatwią codzienną rutynę dbania o
siebie. Inni uważają, że jeżeli są w stanie przejechać na rowerze 50 km bez zadyszki, to już nic innego nie
muszą ze swoim zdrowiem robić, i potem razem z tym rowerem padają, by już nie wstać.
Muszę Was zmartwić miłe panie: zdrowie naszych mężczyzn leży w naszych rękach. Jesteśmy córkami,
żonami, matkami i siostrami, i jak my o naszych męskich krewnych nie zadbamy, to oni sami raczej tego
nie zrobią. To często syzyfowa praca. Bo oni bardzo się bronią i uważają, że wydziwiamy. Trudno.
Statystyki są nieubłagane – mężczyźni w związkach żyją dłużej od singli. Ja mojemu mężczyźnie
suplementy wtykam bezpośrednio w usta, bo jak je kładłam na stole, to leżały nieruszone tygodniami.
Bardzo marudzi, ale łyka, a później zdumiony odkrywa, że czuje się jakby lepiej.
Jeżeli mamy dbać o drugiego człowieka, to najpierw nauczmy się dbać o siebie. A ja chętnie w tej nauce
pomogę.